Źródełko Zygmuntowskie w Wiktorynie
500 metrów na północny – zachód od skraju wsi Wiktoryn w gminie Ćmielów znajduje się cudowne źródełko zwane Studzienką Zygmuntowską. Miało ono powstać w 1606 roku podczas tak zwanego rokoszu Zebrzydowskiego. Według legendy, w owym czasie, na jednym ze wzgórz ćmielowskich, w lasach w pobliżu Glinian, w odległości kilku kilometrów od doliny rzeki Kamiennej, stacjonowały odziały królewskie Zygmunta III. Wojska rokoszan dowodzone przez wojewodę sandomierskiego Mikołaja Zebrzydowskiego odcięły im dostęp do wody. Jej brak szybko dał się odczuć. Konie armii królewskiej zaczęły padać z pragnienia, a wycieńczeni żołnierze nie mieli siły, by ruszyć do walki. Towarzyszący wojsku, królewski spowiednik i kaznodzieja, jezuita, ksiądz Piotr Skarga widząc co się dzieje, zaczął gorąco modlić się i prosić Opatrzność o pomoc. Podczas pacierza ukazała mu się Matka Boża i wskazała miejsce, w którym znajduje się woda. Ksiądz nie namyślając się długo wziął do ręki rylec i zrobił nim dziurę w ziemi. W ciągu kilku minut z zagłębienia zaczęła wypływać woda tworząc niewielkie źródełko. Żołnierze królewscy ugasili w nim pragnienie, napoili swe konie, po czym ruszyli do walki, która przyniosła im zwycięstwo, zadając dotkliwy cios rokoszanom.
Na część króla Zygmunta III źródełko zostało nazwane Studzienką Zygmuntowską. Wytryskająca z niego woda zasłynęła wkrótce jako cudowna, odznaczająca się właściwościami uzdrawiającymi. Wierzono, że ma zbawienny wpływ na wzrok, ponadto leczy wrzody, krosty, rany, kołtuny i inne słabości. Przywiedzeni sławą cudownej wody z Zygmuntowskiej Studzienki przybywali po nią nie tylko okoliczni włościanie, ale również mieszkańcy odległych stron. Miała ona być ponoć wożona nawet do Lwowa.
Gdy dawny właściciel gruntów sąsiadujących ze źródełkiem, Strzyglec (Strzygielec), nie chcąc aby ludzie gaszący w nim pragnienie i pojący zwierzęta, niszczyli mu zasiewy, zasypał je, oślepł wraz z żoną. Po kilku latach przyśniła mu się Matka Boża i nakazała odkopać studzienkę. Strzyglec wykonał polecenie Marii, przemył „cudowną wodą” oczy i wkrótce wspólnie z małżonką odzyskał wzrok.
W grudniu 1905 roku o istnieniu źródełka dowiedział się od okolicznych mieszkańców i z dzieła „Historyczno – statystyczne opisy miast starożytnych w ziemi sandomierskiej leżących” pióra Jana Nepomucena Chądzyńskiego, wybitny regionalista, ksiądz Jan Wiśniewski, wówczas wikary ćmielowskiego kościoła. W następnym roku, w 300 – rocznicę „cudu Skargi” wystawił przy Studzience Zygmuntowskiej figurę Marii Panny Niepokalanej, na której zamieścił napis objaśniający okoliczności powstania źródełka.
Jedno z lokalnych podań mówi, że wodą tą krzepili się legioniści Piłsudskiego, toczący boje z Rosjanami, między innymi o Redutę Tarłowską.
Do dziś mieszkańcy ziemi ćmielowskiej wierzą w uzdrawiającą moc wody wytryskającej pod wsią Wiktoryn. Ma ona ponoć korzystny wpływ na wzrok. O jej niezwykłych właściwościach przekonuje zresztą napis widniejący na boku figury Matki Boskiej, wyżłobiony przez człowieka, który po wypiciu tego eliksiru doświadczył cudu, o następującej treści: „Za wrócone zdrowie chwała Bogu, Matce Najświętszej dzięki MM1950”.
Ciekawym i niewytłumaczalnym zjawiskiem pozostaje fenomen nie wysychania Studzienki Zygmuntowskiej. Bez względu na rozmiary suszy w cembrowinie zawsze znajduje się chłodna woda.
W latach dziewięćdziesiątych zniszczoną figurę naprawił artysta rzeźbiarz Gustaw Hadyna wraz z uczestnikami pleneru w ośrodku pracy twórczej „Klimek” w Woli Grójeckiej.
W 2006 roku, 400 lat po legendarnym epizodzie z czasów rokoszu Zebrzydowskiego, figurka Matki Bożej została ponownie odnowiona, a „cudowne” źródełko zadaszone przez Stanisława Wójcika, obecnego właściciela dawnej gorzelni w Rudzie Kościelnej.
Monika Bryła-Mazurkiewicz
Studzienka zdrowia- legenda
Marlena Chmielewska. Ćmielów
Dawno, dawno temu gdy jeszcze księżniczki miały swych rycerzy, którzy dla nich walczyli w pojedynkach a wojny i podjazdy były chlebem powszednim, król, Zygmunt III szukał schronienia przed rokoszanami. Jako, że był człowiekiem bez dachu nad głową, włóczył się po Polsce, niestety, nigdzie nie mógł dłużej zagrzać miejsca. Krążył tak po kraju, aż przybył do miejsca, zwanego przez jej mieszkańców i Ćmielowem. Piękno tego miasteczka zdumiało go i jednocześnie tak zachwyciło, że jak najdłużej pragnął cieszyć się jego urodą Pewnego dnia, wybrał się ze swoimi .dworzanami do pobliskiego lasu na polowanie, było to w okolicach osady zwanej Wiktoryna. Stanął na pagórku i rozkazał rozbić obóz. Dni płynęły, a król i jego dworzanie bawili się łowach, nie zaprzątając sobie głowy żadnymi problemami. Zielone, szumiące drzewa, za którymi zdawały się ukrywać elfy i rusałki leśne, wielkie krze¬wy, pachnące kwiaty, śpiew ptaków, słodki niczym lukrecja, pozwolił królowi zapo¬mnieć o tułaczce. To wszystko sprawiało, że czuli się bezpiecznie i szczęśliwie już od pierwszej chwili. Lato było wyjątkowo upalne. Rzeki i bajorka wyschły, z nieba lał się żar nie do zniesienia Po jakimś czasie ogarnął ich niepokój i strach, bowiem zaczęło im doskwierać pragnienie. Przez kilka dni i nocy żyli bez kropli wody na ustach, zapomnieli już nawet, jak smakuje życiodajny płyn. Byli odcięci przez gęstwinę pusz¬czy od wszelkich rzek, tracili nawet nadzieję na przeżycie. Leżeli w cieniu drzew, cze- kajać na śmierć. Przy życiu utrzymywało ich jedynie marzenie o wodzie, które z każdą chwilą stawało się coraz bardziej nierealne. Nawet król załamał się i tak, jak pozostali czekał, aż ta męka się skończy. Nie miał siły, by dalej żyć. Wsłuchiwał się w ciche pojękiwanie wiatru, które przypominało mu potępione dusze, pragnące za wszelką cenę znaleźć drogę do raju. Wyobrażał sobie, że niedługo on sam stanie się Jedną z nich. Tylko ksiądz Piotr Skarga próbował pomóc nieszczęśnikom i modlił się żarliwie do Boga, prosił o cud:
- Panie Boże, Ty jesteś łaskawy i miłosierny, wszechmogący i litościwy zarazem, ześlij więc, jeśli taka wola Twoja, choć odrobinę, choć łyk wody pokornym swym sługom którzy jej potrzebują. Do jego modlitwy przyłączył się także król i dworzanie.
I wtem stała się rzecz niesamowita. Nagle z ziemi wytrysnęło ogromne źródło wody. Niczym boska fontanna, rozprysło się wokół. Było tak wspaniałe, że wszystkim zaparło dech w piersiach. Miało w sobie coś niezwykłego, niepowtarzalnego. Ksiądz upadł na kolana i począł całować ziemię, dziękować Bogu za wysłuchanie modlitwy. Natomiast pozostali łapczywie pili, nie dowierzając szczęściu. Im dłużej i więcej pili ze źródła, tym bardziej upewniali się w przekonaniu, że są w coraz lepszym stanie. Ból ustąpił, czuli się jak nowonarodzeni. Mieli wrażenie, że nigdy nie było im tak dobrze, a wszelkie dolegliwości minęły, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Tymcza¬sem ludzie we wsi także zauważyli niespotykane zjawisko i czym prędzej popędzili
do lasu. Ciekawość zmusiła ich do skosztowania wody. Po wypiciu, dostali olśnienia.
Od razu uwierzyli, że nie jest to zwykły napój. Mógł on uzdrowić nawet człowieka
na krawędzi śmierci. Wszyscy zjawiali się, by na własnej skórze doświadczyć mocy
tego cudu. Przybywały zarówno matki z dziećmi, jak i starcy, którzy po wypiciu jednego łyku wody mogli znów cieszyć się pełnią sił. Każda choroba stała się uleczalna, Od tamtej pory głodni już nie łaknęli, chorzy wyzdrowieli, ślepi ujrzeli światło dnia, a głusi usłyszeli śpiew ptaków. Każdy był szczęśliwy. Szczęśliwy, bo zdrowy, Troski ludzi zniknęły. Po pewnym czasie wykopano niewielką studzienkę - równie wspaniałą Była ona swego rodzaju dawczynią życia. Nikomu nie zabrakło wody, ponieważ ciągle jej przybywało. Wiktoryn stał się głównym tematem rozmów, nawet ludzie z innych wsi udawali się tam, aby zaznać działania tej nadprzyrodzonej mocy. Nic było osoby, która nie znałaby owej leśnej polany, na której rodziło się zdrowie. Niektórzy snuli nawet domysły, że to wszystko dzieje się za sprawą dobrych chochlików, rzekomo mieszkających pośród drzew. Jednak znalazł się ktoś, kto nie chciał szczęścia innych. Był to właściciel owej studzienki - człowiek mściwy i zły. Zawsze szkodził i zwierzętom, nie liczył się z niczyimi uczuciami. Dbał jedynie o swe zasiewy nienawidził każdego tego, który śmiał mu jej podeptać. Dlatego czując się pewnym racji, kazał zasypać studzienkę. Gdy ostatnie grudki ziemi pokryły jej krawędzie, stała grobowa cisza; słowik przestał pogwizdywać, uciszyło się tchnienie wiatru, a niebo pokryło się czarnymi chmurami, z których lada chwila mógł spaść obfity deszcz. Mężczyzna poczuł ukłucie pod powiekami, jego rzęsy skleiły się, a widok przed oczyma zamazał. Oślepł. Przez wiele miesięcy nie wychodził z domu, mówiono, że żyje o chlebie i wodzie. Nikt go nigdy nie widział. Ale nie tylko on był opuszczony. Także ludzie czuli się samotnie bez swojej najlepszej przyjaciółki - uzdrawiającej wody. Lecz pewnej nocy, gdy na niebie błyszczał księżyc w pełni, a gwiazdy mrugały jakby przyjaźniej, winowajcy ukazała się we śnie Matka Boska. Odziana w białe, dostojne szaty i złotą koronę, ze smutnym uśmiechem na twarzy, przeraziła człowieka. Nie miała jednak złych intencji. Poleciła mu, by naprawił swoje błędy z przeszłości. Natychmiast zdał sobie sprawę, co miała na myśli. Już o wschodzie słońca, gdy zapiał pierwszy kogut, a świat nie zdążył jeszcze obudzić się do życia, mimo swej ślepoty, pobiegł do lasu. Powiew zimnego powietrza chłostał go po plecach, ale on na to nie zważał. Własnymi rękoma, niby głodna kura, odgrzebywał święte miejsce. Woda trysnęła ze źródła. Starzec obmył oczy wodą i nie był w stanie uwierzyć, że spotkało go takie szczęście. Odzyskał wzrok i w końcu uwierzył w niesamowitą moc, jaką posiadało źródło. Obok otworu wypisał patykiem znak krzyża, na miejscu, którego inny chory podróżny w podzięce za przywrócenie zdrowia postawił później figurkę Maryi. Od tamtego czasu już nic nie zakłócało spokoju wsi.
Lecznicza woda do dziś płynie pod Wiktorynem i tak, jak przed wiekami, tak i dziś posiada te samą cudotwórczą moc. Jako „studzienka Zygmuntowska, ukoiła już ból niejednego człowieka,.,
( Legendy i podania świętokrzyskie, pod red.A.Trukszyn, wydane przez WDK i Jedność, Kielce 2009)