Logo
  • PTTK
  • ROT
  • Logo powiatu ostrowieckiego
  • Logo miasta Ostrowiec
  • Miejskie Centrum Kultury

Złoty saksofon Warszawy

Adam Ferch
Rozmiar tekstu:A-A+

Jan Walasek, wybitny multiinstrumentalista (ts, as, cl, viol), bandleader i aranżer, w dn. 17 maja 2003r. obchodził 75-tą rocznicę urodzin. Z tej okazji przypominamy dotychczasowy przebieg kariery i postać muzyka mało znanego młodemu pokoleniu, a niewątpliwie zasłużonego dla rozwoju polskiego jazzu.
Pochodzi z Ostrowca Św., gdzie jego ojciec Wincenty Walasek – skrzypek, pedagog muzyczny i dyrygent Miejskiej Orkiestry Symfonicznej – systematycznie uczył swe dzieci gry na skrzypcach. Wówczas to mały Janek przestawiał domowe zegary, aby skracać obowiązkowe ćwiczenia na skrzypcach i zyskiwać czas na grę w piłkę.
Przyjaciele domu pp.Walasków z okresu drugiej wojny pamiętają domowe regularne koncerty kameralnego kwartetu: ojciec - skrzypce, siostra - fortepian, Janek - II skrzypce i sąsiad - wiolonczela. W czasie okupacji Janek dobrał się do pozostawionego przez kogoś w domu saksofonu altowego i w ten sposób zaczęła się jego saksofonowa przygoda, aczkolwiek skrzypiec nigdy nie porzucił.
Takie to były początki trwającej ponad pół wieku kariery Jana Walaska, którą w skrócie da się zrelacjonować następująco:
1938 r. – dziesięcioletni Janek (w krótkich spodenkach) daje swój pierwszy występ publiczny jako II skrzypek (!) z Orkiestrą Symfoniczną w Ostrowcu Św.
1946 – w kawiarni „Amida” w Ostrowcu Św. gra na saksofonie altowym z kwartetem w składzie: Wincenty Walasek (viol), Jerzy Herman (p), Jenda (dr). Przygrywa na zabawach w Opatowie z „Wesołą Szóstką z Radomia” (Jerzy Woźniak, acc; Jerzy Klechowski, acc; Jerzy Barnik, viol; Jerzy Herman, p; Jan Walasek, as; Włostowski, dr).
1948 – zdaje maturę w Ostrowcu Św. i dostaje się Uniwersytet Jagielloński w Krakowie. Przez jeden rok jeststudentem na wydziale Medycyny Sportowej, a przez następne półtora roku kontynuuje naukę na Krakowskiej Akademii Medycznej. Studia te wymusiła jego mama, jako że „wystarczająco już w domu było artystów”. W Krakowie, oczywiście w YMCA, Walasek gra m.in. z Jerzym „Dudusiem” Matuszkiewiczem, Tadeuszem Preiznerem, Stanisławem „Drążkiem” Kalwińskim, Andrzejem Trzaskowskim, Jerzym Borowcem, „Miltonem” Hammerem i Witoldem Kujawskim (pamiętne muzykowania w domu Kujawskiego przy ul. Stradom nr 11).
1949 – otrzymuje legitymację Związku Zawodowego Muzyków. Decyzją Komitetu Uczelnianego ZSP – za propagowanie „wrogiej muzyki” – usunięty zostaje z orkiestry uczelnianej, traci prawo do akademika, a tym samym możliwość kontynuowania nie bardzo chcianych studiów. Przez pewien czas sypia w zakładzie fryzjerskim na dworcu głównym w Krakowie, aby tylko nie tracić kontaktu z tamtejszym środowiskiem muzycznym. Zaczyna poważnie traktować muzykę jako swój zawód.
1951 – dostaje pierwszy poważny angaż na regularne koncerty w sanatorium „Patria” w Krynicy.
1952 – prowadzi własny big band w Szklarskiej Porębie.
1954 – przenosi się do Warszawy. Gra ze swoim Septetem w hotelu „Polonia”, a ponadto w „Czerwonej Oberży”, w K.S. „Polonia” przy ul. Foksal etc. Jego partnerami są m.in. Jan Brągiel (tp), Władysław „Kaczka” Kowalczyk (cl), Jerzy Herman (p), Eugeniusz Koniarz (acc) i Zenon Woźniak (b).
W tym okresie po raz pierwszy pojawia się hasło: „Jan Walasek – Złoty Saksofon Warszawy”. Autorem tego określenia, które przylgnęło do niego na zawsze, był ówczesny organizator występów Ryszard Manick


 Zobacz również: Carmen Moreno&Jan Walasek (Opole 1989)

1954 – na słynnym „Turnieju Jazzu”, koncercie gigancie w warszawskiej Hali Gwardii, spotyka wokalistkę Carmen Moreno (voc) i odtąd stanowią nierozłączną parę na estradach i prywatnie.
1955 – bierze udział w historycznych wydarzeniach w Warszawie:
– Jam Session nr 1,
– Międzynarodowy Festiwal Młodzieży i Studentów,
– Studio 55 – Sekstet Jana Walaska i łódzcy Melomani jako pierwsi w Polsce zademonstrowali styl bebop.
Mimo już głośnego nazwiska jest zaskoczony odmową władz na stałe zameldowanie w Warszawie, co utrudnia mu działalność zawodową.
1956 – w państwowym big bandzie „Błękitny Jazz” kieruje sekcją saksofonów. Dopiero ta funkcja umożliwia mu zameldowanie w Warszawie. Z „Błękitnym Jazzem” dokonuje pierwszego nagrania swojej wizytówki muzycznej Harlem Notturno, odbywa turę koncertową po Polsce i ZSRR. Po roku orkiestra zostaje rozwiązana pod pretekstem wysokich kosztów.
Zakłada Jan Walasek Big Band, który istnieje aż półtora roku. Z własnym sekstetem daje liczne występy w kraju i wyjeżdża na koncerty do wszystkich „demoludów”. Niestety nie bierze udziału ani w I (1956) ani w II (1957) Festiwalu Jazzowym w Sopocie: podczas pierwszego jest z „Błękitnym Jazzem” w Moskwie, a podczas drugiego ze swoim zespołem na Węgrzech. W Budapeszcie występuje przez dwa tygodnie na kortach tenisowych – trybuny (ok. 5000 miejsc) są na wszystkich koncertach wypełnione publicznością. Otrzymuje pierwszy angaż „na Zachód” – do Finlandii.
1964 – nadal pozostaje w mocy odmowa władzy na stałe zameldowanie Carmen Moreno w stolicy. Ten fakt oraz tendencyjne dwie recenzje prasowe przesądzają o decyzji wyjazdu obojga artystów do Skandynawii, najpierw na trzy i pół roku, a następnie:
1966 -1981 – Jan Walasek i Carmen Moreno nieprzerwanie koncertują za granicą, głównie na luksusowych amerykańskich statkach wycieczkowych, gdzie zdobywają uznanie za świetne wykonania jazzu i bluesa, za koncerty muzyki country, klasycznej kameralnej oraz „Folk Music From Europe” (sic!).
1967 – podczas wizyty w kraju Jan Walasek bierze ślub z Carmen Moreno. Dopiero teraz sławna artystka może się zameldować na stałe w Warszawie.
1981 – po powrocie do kraju zastaje ich stan wojenny. Tym razem na szczęście Walasek przywiózł ze sobą instrumenty.
1982-1989 – sporadyczne koncerty w kraju m.in. na Festiwalu w Opolu 1989 (w programie „Cicha woda”), w warszawskiej Galerii M i Piwnicy pod Harendą – na słynnych wieczorach organizowanych przez Lecha Terpiłowskiego, w spektaklu Wojciecha Młynarskiego „Jabłka i Jabłonie” etc.

Tyle wymowna statystyka z przebogatej, długiej i owocnej kariery. Niewielu z naszych muzyków może się poszczycić takim życiorysem muzycznym i uznaniem, na które Walasek zapracował wszędzie gdzie tylko występował. Wielka szkoda, że od kilku lat lekarze nie pozwalają mu brać saksofonu do ręki.
A jaki jest On sam? Zakochany w muzyce i z wzajemnością. W pełni profesjonalny i wszechstronny muzyk nie związany z układami i koteriami środowiska. Sprawdzony przyjaciel, ciekaw świata i jego uroków, podróżnik, kolekcjoner egzotycznej sztuki. Zawsze we wszystkim elegancki. Wyjątkowo skromny i pogodny, aczkolwiek bezkompromisowy i niezwykle wymagający w stosunku do siebie i innych muzyków, jeżeli chodzi o profesjonalizm i stylowość granej muzyki. Nauczył wielu swingowania. Jego wrodzony optymizm widoczny jest w muzyce, która niesie radość i relaks słuchaczom. Symptomatyczne jest, że muzyk o takim dorobku i osiągnięciach nie wstydzi się, że również grywał „do kotleta” i na honorowym miejscu ma w domu powieszony dyplom „Klezmera XX wieku” nadany przez International Clesmer’s Association.
Takiego Go znam i szczerze podziwiam od ponad pół wieku. Wielka szkoda, że tak mało zachowało się jego nagrań. No cóż, w takich czasach i warunkach tworzył.
A oto kilka z jego wypowiedzi zanotowanych podczas nocnych klezmerskich rozmów:
„W początkach fascynacji jazzem moimi idolami byli wielcy bandleaderzy: Count Basie, Duke Ellington, Quincy Jones, a z saksofonistów: Coleman Hawkins, Ben Webster, Zoot Sims i Stan Getz.
Muzyka jest dobra albo zła – innych podziałów nie ma. Aczkolwiek jazz jest jazzem i ma swoje określone normy i elementy, jak: improwizacja, rytm, swing, harmonia etc. Jeżeli któregoś z nich brakuje, to nie jest to jazz. Jazz musi być radosny dla twórcy i dla odbiorcy.
Jazz dla mnie skończył się na Johnie Coltranie. To, co było po nim, na ogół mnie nie interesuje, aczkolwiek zdarzają się ciekawe utwory lub wykonania, niezależnie od tego, jak tę muzykę się nazywa.
Popularność jazzu uległa erozji, gdyż przestał być użyteczny jako muzyka rozrywkowa i nie odzwierciedla uczuć ludzkich. Nie można go tańczyć, zaznacza się prymat formy nad treścią. Ci, co nie potrafią swingować, wymyślili „free jazz”. Występ muzyka nie może ograniczać się do popisu techniki i zbioru ozdobników muzycznych. Tak narodziła się muzyka nudna, powstająca z przemożnej potrzeby bycia innym, dla zyskania poklasku „elitki”, i przy lekceważeniu słuchaczy, a co gorsze pod wpływem narkotyków.
Inna sprawa to nadużywanie urządzeń nagłaśniających – sam lubię grać głośno, ale bez przesady z tym wspomaganiem mikrofonami i głośnikami zawsze i wszędzie. Szczególnie wkładanie mikrofonu do roztrąbu instrumentów dętych powoduje zmniejszanie siły zadęcia i utratę szlachetności brzmienia. To samo dotyczy nadużywania mikrofonu w skrzypcach, kontrabasie i innych instrumentach. Wspomaganie brzmienia mikrofonem może mieć uzasadnienie w trakcie nagrań studyjnych, ale nie jest właściwe na estradzie, szczególnie w małych lokalach.
Skutkiem ubocznym nadużywania urządzeń nagłaśniających jest pokolenie głuchawych muzyków i słuchaczy, z czego oni nie zdają sobie sprawy.
Popularność obecnej tak zwanej „muzyki młodzieżowej” wynika z braku elementarnego umuzykalnienia kilku już pokoleń słuchaczy. Skandaliczny jest zanik chórów i orkiestr szkolnych, niedostatek muzycznego kształcenia w szkolnictwie podstawowym i gimnazjach, brak amatorskich zespołów kameralnych, rzetelnej krytyki muzycznej etc. Wszystko to nadal jest szeroko praktykowane na „Zachodzie”, do którego podobno zdążamy.
Zgubny jest też wpływ mediów, które dla celów wyłącznie handlowych określają bylejakość sztuką, a niedouków artystami. Te wszystkie usilnie propagowane: hip-hopy, rapy, disco-pola, reggae, a częściowo i heavy-metale, etc. to dla mnie kretyństwo okołomuzyczne.”
Tyle Mistrz pod rozwagę i dla przemyślenia następcom.
Z okazji 75-tej wiosny życzymy Ci Janku wielokrotnych 100 lat w zdrowiu i nieustannej radości życia!

Adam Ferch / 2 czerwca 2003 "Jazz Forum""